piątek, 5 listopada 2010

Powrót do domu

Już prawie tydzień jestem w domu i ciężko mi się zabrać do zakończenia tego bloga. Napisanie ostatniego posta sprawi, że już oficjalnie zakończę moją wspaniałą azjatycką podróż:( Niestety wszystko co dobre kiedyś się kończy. Co teraz?? Nie wiem. Zobaczymy co przyniesie przyszłość. Na razie zapraszam do przeczytania tego krótkiego posta o mojej długiej drodze do domu.
Jak tak patrze na moją mapę, robi mi się smutno, że na razie skończyło się odkrywanie nowych miejsc:( Z Phnom Phen ruszyliśmy do Kuala Lumpur. Tam niestety cała noc na lotnisku. Całe szczęście McDonalds otwarty był 24/7:) Mogliśmy z Adamem siedzieć i oglądać filmy do 4rano, bo lotnisko nie jest najwygodniejszym miejscem do spania:)
Po 2 godzinach snu i kolejnych godzinach czekania, udało mi się wsiąść do samolotu. 14,5h do Londynu i kolejna nieprzespana noc na lotnisku. Naprawdę ciężko jest tak koczować 2 dni. Nuda potrafi zabić:) No ale nareszcie cierpienie dobiegło końca:) Po 52 godzinach powróciłem do Poznania. Tu na lotnisku czekała już na mnie kochana rodzinka:)
Tak właśnie zakończyła się moja podróż:( Żal, ale trzeba ruszyć dalej. Dziękuję wam wszystkim za śledzenie moich losów. Mam nadzieję, że przy kolejnej mojej wyprawie będę mógł reaktywować mojego bloga:) Zachęcam wszystkich do spełnienia swoich marzeń. To nie jest nic trudnego, wystarczy chcieć.
Pozdrawiam i NAMASTE:)

czwartek, 28 października 2010

Kambodża i starożytne świątynie Angkoru:)

Jak zwykle pora ruszyć znowu w drogę:) Tym razem po starożytnej kambodżańskiej dżungli:) Czy tym razem uda nam się przejść przez granicę…? Wszystkie źródła na Internecie podają, że to przejście jest mega skorumpowane… Pieniądze na łapówki znowu lądują w kieszeni i….. w autobusie mówią nam, że oni zajmują się całą procedurą, wiec nie musimy nawet wychodzić na zewnątrz:) Znowu nam się udało. Witamy w Kambodży:)

Jedziemy do Siem Reap. Przed nami znowu długa droga. Następne 18 godzin jazdy.  Człowiek już jest zmęczony tym ciągłym siedzeniem w autobusie. Mówiąc krótko, dupa boli:) No ale co zrobić, trzeba to przeżyć. Ok. 23 wylądowaliśmy w naszym nowym hostelu:)

Tym razem ekstremum:) Pobudka o 4 rano!!!!!!! Jedziemy na cały dzień zwiedzać moje marzenie z dzieciństwa- Angkor Wat:) Niczym Indiana Jones będziemy eksplorować starożytne zapomniane świątynie:) Jak cudownie spełnić swoje największe marzenie:):):)

Ok 5 siedzimy stoimy w kolejce za biletami. Tłum ludzi!!! Czy oni wszyscy zgłupieli przecież jest jeszcze noc!!!!! Oczy mi się same zamykają. To wbrew memu organizmowi. Przy kasie kobieta robi mi zdjęcie na bilet. Wyglądam jakbym pił przez tydzień:)

Już go widzę!!! Jest jeszcze ciemno, ale z oddali widać wieże tej cudnej budowli. Już za chwilę moim oczom ukaże się Angkor Wat!!!! Jestem mega szczęśliwy. Tyle lat na to czekałem. Kto by w ogóle pomyślał, że moje marzenie spełni się tak szybko.

Zwiedzanie zajmuje nam ok. 3h. Nigdzie się nie śpieszymy, w końcu mamy cały dzień. Kroczenie tymi tajemniczymi korytarzami, sprawia, że człowiek czuje się jak w innym świecie. Polecam każdemu wycieczkę do Angkoru. Trochę droga bo 20$ za dzień + 20 za riksze (sorry Tuk-Tuka), ale naprawdę warto:)

Teren Angkoru jest ogromny. Wczasach swojej świetlności zajmował on podobno teren taki jak obecnie ma Nowy York, aż pewnego dnia miasto popadło w zapomnienie. Ludzie się wysiedlili i dżungla przejęła władzę w tej stolicy Khmerów.

Angkor Wat to tylko jedna budowla. Na naszej trasie znajduje się jeszcze dużoooooooooo świątyń:) Ruszamy zwiedzać starożytne miasto Angkor Thom. Kolejny cudowny kompleks świątyń. Wśród nich Bayon- budowla z wielkimi twarzami.

Po Angkor Thom’ie udajemy się do najlepszej świątyni, jaką w życiu widziałem- Ta Prohm. To tu kręcono Tomb Ridera. Niewiarygodne ruiny. Widać tu, jak natura przejęła władzę w Angkorze. To miejsce zrobiło na mnie największe wrażenie.

Dużo by opowiadać o kompleksie Angkoru. W sumie spędziliśmy tu 12 godzin. Przy tak napiętym harmonogramie podróży zostało nam tylko intensywne zwiedzanie:) Naprawdę warto tu przyjechać i samemu zakosztować magii tego miejsca.

Wieczorem powrót do Siem Reap. Po lekkim odpoczynku udajemy się na kolacje. Co można tu zjeść ciekawego?? Suszony wąż brzmi smacznie:) No niestety tylko brzmi. Kiedy nam go zaserwowali śmierdział jak suszona ryba, bleeeee. Za dużo suszonych ryb nawąchałem się w Bombaju:)

Rano pobudka, kupno biletu do Phnom Phen i znowu kolejne 6 godzin w autobusie. Po dotarciu do stolicy udaliśmy się na nocny targ by zakosztować miejscowej ulicznej kuchni:) Jedliśmy pysznego kurczaka z grilla:) i pół kilo liczi:) Na targu nie zabrakło Duriana, ale po raz drugi nie odważyłem się go spróbować:)

Pobudka o 7:( udajemy się na zwiedzanie miasta. Przed nami Pola Śmierci i więzienie S-21. Taki Kambodżański Katyń i Oświęcim. W roku 1975 po przejęciu władzy przez Pol Pota i Czerwonych Khmerów, nastał trudny czas dla tego kraju. Masowe mordy inteligencji i każdej jednostki nie pasującej do nowego komunistycznego szablonu myślowego. Podczas tego trzy letniego reżimu komuniści wymordowali ok. 3mln swoich rodaków. Wstrząsające wrażenie.

Udajemy się teraz na lotnisko. Malezja znowu wita nas:)

środa, 27 października 2010

Laos - spokojna kraina dzikich imprez:)

Z samego rana śniadanie. Trzeba mieć siły, na granicy Tajlandia-Laos:) Kto wie co nas tam może spotkać:) Drobne dolary już uszykowane w kieszeni i ruszamy. Najpierw łódeczką przez Mekong i jesteśmy w tym nie znanym kraju. Na granicy wypełniasz formularz dajesz 30$ opłaty i masz nową wizę w paszporcie:) Nic strasznego, nic trudnego…

Za bardzo nie wiemy co robić w tym Laosie:) ale jak zwykle improwizujemy:) Ruszamy wykupić wolną dwu dniową łódkę, którą dopłyniemy do Luang Prabang, miasta znajdującego się na liście UNESCO.

Najpierw trzeba tam jednak dopłynąć. Na początku każdy ma problem z przerzuceniem się na nową walutę. Tajskie Bathy są proste do policzenia:) natomiast przy Laotańskich Kipach zaczyna się pewien problem. Przy prostej wymianie na granicy stałem się prawie milionerem:):):)

Wynajęliśmy miejsce na łodzi. Może niezbyt wygodne, ale za to cudne widoki Laosu rekompensowały wszystko. Wielki Mekong przecina wspaniałą dżungle i góry.  Niezapomniany krajobraz.

Po pierwszym dniu na łodzi wylądowaliśmy w malutkiej miejscowości na nocleg. Zakwaterowanie w Laosie jest bardzo tanie. Za cenę 10zł od pokoju masz warunki średnio budżetowe:) Czyli takie jakich prawie nigdy nie miałem na moich Indyjskich wojażach. Poznaliśmy tam bardzo miłą grupkę Polaków z Wielkopolski. Pozdrawiamy was serdecznie:)

Wieczorem, kiedy wróciliśmy do hotelu, okazało się, że w łazience mamy towarzysza. Ogromny pająk blokował swoją obecnością całą ubikację:) Narodziło się pytanie natury egzystencjalnej, Kto zabije tą jadowitą bestię:) Zgłosiłem się na ochotnika… Po trzech podejściach w końcu odważyłem się skrócić żywot temu potworowi:) Kiedy dostał klapkiem ruszył w moją stronę z niewyobrażalną szybkością:) Straciłem go z oczu, zaszył się gdzieś w swoich piekielnej norze czekając na odpowiedni moment, żeby zabić….



Kolejny dzień na łodzi. Tym razem płyniemy jeszcze gorszych warunkach. Nie ma miejsca, no i rejs trwa 9h. Ciągle biorę antybiotyki więc nie mogę nawet umilić sobie czasu za pomocą Beer Lao:) Całe szczęście widoki ciągle są nieziemskie:)

Całe szczęście wieczorem dopływamy do Luang Prabang. Znane z buddyjskich świątyń, wodospadów i nocnego targowiska. Ogólnie w Laosie nie ma wielu rzeczy do zobaczenia. Ludzie przyjeżdżają tutaj, żeby nic nie robić. W ciągu dnia przebywają wśród natury a wieczorem piją:)

Z samego rana udaliśmy się do najwspanialszego miejsca na ziemi Vang Vieng:) Trasa ok. 200km pokonana w jedyne 7 godzin:) No ale nie można narzekać na transport i odległości. W tym świecie człowiek musi się przystosować do wszystkiego:)  Na miejscu wynajęliśmy hotel udaliśmy się na kolacje a następnie…. Impreza:) Tu pije się z wiadra:) Zamawiasz wiaderko wódki z colą i pijesz:) Jak znasz lepiej miasto to wiesz gdzie i o jakiej porze rozlewają wiadra za darmo:) Jedna wielka impreza…

Znowu rano pobudka. Tym razem nigdzie się nie ruszamy. Zostajemy tutaj i bierzemy motorki na pół dnia. Ruszamy w stronę jaskiń, których w okolicy jest mnóstwo:) My mieliśmy tylko czas na dwie. Jedna, w której trzeba się było czołgać po mazistej powierzchni.

No i druga która posiadała niesamowitą błękitną lagunę:) Większość jaskiń w przeszłości było wykorzystywanych przez przemytników opium i innych towarów. W tym labiryncie podziemnych korytarzy ciężko było poszukać zbrodniarzy:)

No i przyszła pora na opowieść o …………. TUBING’u:):):) Nie ma na świecie lepszej rzeczy niż ta:) Co to jest Tubing??? W skrócie dostajesz dętkę od jakiegoś pojazdu i spływasz po Mekongu. Wydaje się mało ciekawe, ale…. Ten twój mały ponton to tylko środek transportu od jednego baru do drugiego. W każdym trwa mega wielka impreza. Darmowy alkohol leje się litrami:) Każdy bar oferuje inne atrakcje. Skoki z 10m na linie do wody, ślizgawki, beer-pong, błotna siatkówka i wiele wiele  innych:) Po powrocie do domu człowiek jest totalnie pijany i szczęśliwy. W hotelu szybka drzemka i wypad na imprezę po darmowe wiaderka…. Tak właśnie działa najpiękniejsze miejsce na ziemi. Jak nie wierzycie sprawdźcie sobie na youtube:)

Rano pobudka i trzeba ruszyć w kolejną trasę. Tym razem na 4000 wysp. Tylko trzeba zrobić parę przesiadek. Podróż trwa 20 godzin. Na początku zmieniamy autobus w Vientien a następnie o 6 rano kolejna zmiana w Pakse.  O 11 jesteśmy już na spokojnej tropikalnej wyspie na Mekongu:)

Co tu można robić…..??? Odpowiedz jest prosta NIC!!! Właśnie o to chodzi, żeby nic nie robić. Leżeć sobie w słońcu na hamaczku i delektować się słońcem i piwkiem:) My byliśmy jednak bardziej aktywni i wypożyczyliśmy rowery na cały dzień. Zwiedziliśmy piękne wioski i wodospady:) Naprawdę warto odwiedzić to miejsce, żeby naładować trochę baterie:)

Jutro rano Kambodża:) Moje największe marzenie już czeka…. Angor Wat:)

piątek, 22 października 2010

Chieng Mai i podróż na słoniu:)

Na takiej intensywnej wyprawie ciężko znaleźć czas, żeby sklecić jakiegoś sensownego posta:) Staram się jak mogę, ale nie zawsze mi to wychodzi. Z kilkudniowym poślizgiem przedstawię wam co takiego widziałem w Chiang Mai:)

Po Koh Tao udaliśmy się znowu do naszego imprezowego miasta- Bangkok:) O 2 w nocy znowu na Khan San Road:) Tym razem nie chcieliśmy już imprezować, więc udaliśmy się prosto do naszego hostelu. Niestety próba zaśnięcia w pokoju, którego ściany całe trzęsą się pod wpływem muzyki techno, jest prawie nie możliwe:)

Autobus do Chiang Mai mieliśmy dopiero ok. godziny 18. Trzeba było wymyślić, co można robić w tym wielkim mieście. Stwierdziliśmy, że na początku udamy się do muzeum narodowego. Okazało się, że zajęło nam to trochę czasu. Zaczęliśmy o 9 a wyszliśmy ok. 15 30:) Aby w pełni wykorzystać ostatnie 2 godziny, udaliśmy się Tajski masaż:) Masakra co za ból…. Myślałem, że masażystka chce mi wszystkie mięsnie rozerwać:) No ale jak już było po to czułem się bardzo dobrze….:)

Z samego rana dotarliśmy do Chiang Mai. Jest to jedno z większych miast Tajlandii. Kiedyś nawet stolica północnego królestwa. Ogólnie bardzo spokojne ciekawe małe miasteczko:)

Po zameldowaniu się w hostelu musiałem udać się do szpitala w sprawie nie cierpiącej zwłoki:) Gdy okazało się, że wszystko ze mną jest prawie dobrze:) wypożyczyliśmy skuter i ruszyliśmy na podbój okolicy.

Miasto to jest znane z pięknych buddyjskich świątyń i górskich szlaków turystycznych. Pierwszym naszym celem była świątynia położona na górze poza miastem. Malownicze widoki i jak zwykle zniewalająca sakralna budowla:)

W drodze powrotnej udaliśmy się, aby zobaczyć królewskie ogrody a na końcu zoo:) Było bardzo miło tylko trochę za dużo chodzenia:) Już pod koniec nie obchodziły mnie żadne zwierzęta, chciałem jak najprędzej usiąść i odpocząć w hostelu:)

Wieczorem z powracającą gorączką udałem się na nocny targ:) Jedna z głównych atrakcji miasta. Wieczorem zbiera się tam tysiące sprzedawców i próbują sprzedać swój towar turystą. Niektóre rzeczy były naprawde godne uwagi. Szczególnie podobały mi się śmieszne koszulki. Moja ulubiona z Vaderem mówiącym ‘Come to the Dark Side. We have cookies!!!’ :):):)
    
Wczesnym ranem pobudka. Pora wyruszyć na trekking:) Cały dzień zaplanowany na zwiedzanie uroków okolicznej dżungli:) Pierwszy przystanek farma storczyków i motyli:) Bardzo kolorowe miejsce.

Po farmie udaliśmy się do dżungli, żeby pieszo dojść do wodospadu. Nie robił on wielkiego wrażenia, za to droga była bardzo ciekawa. Trzeba było dokładnie obserwować każde drzewo, pod którym się przechodzi, bo nigdy nie wiadomo kiedy może z niego skoczyć na ciebie jakiś jadowity wąż:)

Trzecim punktem programu był spływ rwącą rzeką:) Fajne przeżycie, może nie tak ekscytujące jak to było w Gangesie, ale ciągle ciekawe. Wzburzona woda dostawała się do naszego pontonu, a silny prąd dodawał nam szybkości. Super:)

Przemoknięci i zmęczeni udaliśmy się do leśnej restauracji na smaczny tajski obiad:) Po jedzeniu czekało nas jeszcze mnóstwo atrakcji. Godzinna jazda na słoniu była chyba najciekawsza. Tym razem nie byłem zwykłym pasażerem tylko kierowcą:) Siedziałem na głowie tej olbrzymiej bestii i próbowałem nią kierować:) Uparte to jak cholera:)

Po ekscytującym czasie na słoniu, przyszedł czas na mało interesujący spływ na bambusowych tratwach. Płynęliśmy po bardzo spokojnej części rzeki, więc żadnej akcji podczas spływu nie było:( Za to ostatnia atrakcja była dosyć ciekawa. Dojechaliśmy do plemienia długich szyj:) Kobiety w tej społeczności noszą od urodzenia złote obroże na szyje i kolana:) W skutek czego ich szyje stają się niespotykanie długie:)

Wieczorem zmęczeni udaliśmy się znowu na nocny targ. Tym razem w celach relaksacyjnych. Godzinny masaż stóp, był dla mnie ukojeniem po tak długiej podróży:) Rankiem przed odjazdem szybko udaliśmy się do trzech świątyń. Jak zwykle wspaniałych, tylko powoli robi się ich za dużo i człowiek się nimi przesyca:)

Przed nami 6 godzinna podróż w autobusie do Chieng Khong przy granicy z Laosem. Ogólnie nic tu nie ma tylko parę hotelików gdzie ludzie nocują czekając na otwarcie granicy.

Przede mną Mekong:) a po drugiej stronie Laos:)

środa, 13 października 2010

Koh Tao- Rajska wyspa

Po długiej podróży autobusem i później 4godzinnym rejsie promem dotarliśmy na wyspę Koh Tao:) Malutka tropikalna wysepka, ok. 10km długości i 5km szerokości. Istny raj dla nurkowania:)
My też nie różniliśmy się od większości turystów i przyjechaliśmy na tą wyspę w celu odkrycia uroków podwodnego świata. Po przypłynięciu do portu zostajesz zaatakowany, nie przez rikszarzy, ale przez ludzi ze szkół nurkowania. Jest ich na wyspie ok. 50 wiec każdy próbuje naciągnąć turystów na swoją ofertę.
My wybraliśmy ciekawy ośrodek. Płaciliśmy 8000bath za kurs PADI Open Water z zakwaterowaniem:):):) Bardzo tanio, szczególnie, że inne szkoły oferowały się za 1000 lub 2000 więcej.
Ogólnie jesteśmy w Tajlandii w okresie poza sezonem:( Na wyspie nie ma dużo ludzi, więc nie możemy zakosztować szalonych imprez na plaży:( Może i dobrze bo mieszanka alkoholu i nurkowania nie robi człowiekowi za dobrze.
Naszym instruktorem był Phil z Niemiec. Bardzo spoko koleś, rzucił wszystko co miał w swoim kraju, żeby przyjechać tutaj i poświęcić się swojej pasji. Ciekawy pomysł na życie. Nie jest on jedynym takim przypadkiem. Na wyspie podobno żyje ok. 250 zagranicznych instruktorów. Nie ma jak to życie na rajskiej wyspie:)
Podczas kursu odbyliśmy 5 nurkowań. Jedno szkoleniowe na płytkiej wodzie. I kolejne już pomiędzy koralowcami:) Hmmmm jaki świat pod wodą jest piękny. Niesamowite kolorowe rybki i zadziwiające swoim kształtem koralowe konstrukcje:) Szkoda tylko, że nie udało nam się załatwić aparatu do zdjęć podwodnych. 
Polecam każdemu przyjechać do Tajlandii i odbyć taki pięciodniowy kurs nurkowania. Niezapomniane przeżycia i widoki. Mam nadzieje, że po powrocie będę kontynuował moje nowe hobby. Nie wiem jak to jest nurkować w Polskich jeziorach…. Widoczność na pewno jest gorsza i nie jest tak kolorowo, ale na pewno zabawa jest znakomita:)
Pozdrowienia z Raju:)