Kolejna podroż mi w głowie siedzi. Prawdopodobnie to już ostatnia wyprawa po Indiach, jaką odbędę w tym roku:( No cóż trzeba ją zaplanować dobrze:) Pierwsza myśl, jaka przychodzi mi na myśl to Rajastan. Pustynny stan północno-zachodnich Indii. Brzmi obiecująco zobaczymy jak tam będzie. Zapraszam was w podróż po kolorowym Rajastanie...
Tym razem ciężko było zebrać ekipę do podróżowania. Większość znajomych już mi wyjechała, a ci nowi dopiero co przyjechali i nie mogą takiego długiego urlopu dostać. No nic jedziemy tylko w 2 Michael z Niemiec i ja. Przygoda zaczyna się lekko z dreszczykiem. Michael przy za wczesnym wyskakiwaniu z pociągu poślizgnął się na mokrej powierzchni peronu. Gdyby nie jego plecak możliwe ze wturlałby się pod pociąg. Normalnie palpitacja serca. Żeby tak zaczynać podróż. Całe szczęście nic się nie stało. Tak się śpieszyliśmy na pociąg, a tu co... 2h opóźnienia:)
W pierwszy dzień nie mieliśmy za bardzo czasu na cokolwiek. Po poszukaniu hostelu, kolacji i paru piwkach była już godzina 23. Co się okazuje w cały Rajastan o tej godzinie ‘umiera’. Ulice stają się puste. Sklepy i restauracje zamknięte. Tylko gdzie niegdzie widać grzebiące w śmietniku psy.
Następnym punktem programu było stare miasto. Pałac i Jantar Mantar. Jeden z ważniejszych zabytków tego miasta. Bardzo dziwne i duże obserwatorium astronomiczne. Wszędzie były schody prowadzące do nikąd:) Po wyjściu z tego miejsce miałem tylko jedną myśl w głowie. Technologia posunęła się tak daleko do przodu, że tak wielki kompleks dziwnych budowli zmieściła w małym zegarku:)
Jaipur jak już wcześniej wspomniałem, nazwany został różowym miastem. Powód jest prosty. Wszystkie elewacje w starej części miasta pokryte są różowym tynkiem:) Jedyny kłopot jaki widzę w tej teorii jest taki, że ściany mają kolor brązowy lub lekko czerwonawy. Wiec ten kto nazwał tak to miasto był chyba lekkim daltonistą:)
Wieczorem czekała nas całonocna podróż w pociągu. Zaopatrzeni w małe drineczki na drogę ruszyliśmy do przedziału. Zastaliśmy tam Jimmiego z Chin i Tanie z Wielkiej Brytanii. Bardzo mili ludzie, z którymi później kontynuowaliśmy naszą wyprawę. Tania zwykła o mówić o naszym poznaniu, że nagle w pociągu pojawił się Polski i Niemiecki anioł z zbawienną wódką w plecaku:)
Jazda na wielbłądzie na początku wydaje się wielką frajdą. Niestety po godzinie, pewna tylna część ciała zaczyna doskwierać:) Po 2h marzy się tylko o tym, żeby zejść z tego pięknego stworzenia. No ale czego się nie robi, żeby spędzić noc na pustyni jak prawdziwy Fremen:)
Oczywiście na pustynie nie wybraliśmy się z pustymi rękami:) Ognista woda była z nami. Niestety szybko się skończyła. No ale i tak pomogła rozweselić towarzystwo.
Wieczorem pustynny obiad. Chiapati, ryż i troche masala mix veg:) Wszystko popijane czajem przygotowanym przez naszego wspaniałego przewodnika w pomarańczowym turbanie. Nakrycie głowy tego śmiesznego człowieka spełniało wiele funkcji: schowek na komórkę, pieniądze lub papierosy, a w ostateczności 9metrów tkaniny można było trochę skrócić i użyć jej jako papieru toaletowego:)
Noc nie była zimna, tak jak sądziłem, że będzie. Za to wiatr i piasek były nie do wytrzymania. Rano jak się obudziłem to czułem piasek wszędzie DOSŁOWNIE WSZĘDZIE!!!!
Rano śniadanko i powrót na wielbłądach do Jeepa:) W Jailsamerze długi prysznic, żeby pozbyć się całego piasku i ruszamy na zwiedzanie miasta.
Jailsamer nazwany jest złotym miastem ze wzgledu na piaskowiec i pustynie która go otacza. W środku znajdziemy bardzo stare przepięknie rzeźbione kamienice, wąskie romantyczne uliczki a także masę ulicznych sprzedawców i krowich placków:)
Przepiękne miasto warte odwiedzenia:) Wspaniale spędzony czas w doborowym towarzystwie. No ale szybko się skończył trzeba iść na pociąg. Przede mną i Michaelem Bikaner...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz