poniedziałek, 29 marca 2010

13-28 marca Podbój południa- Karnataka

Pewnie wielu z was zastanawia się dlaczego tak długo nie pisałem. Odpowiedz jest prosta. Urlop:) 16 dni na zwiedzenie całego południa Indii. Podróż była bardzo długa, wrażeń co nie miara, dlatego postanowiłem rozbić moją opowieść o południu na 3 części:) Taka mała trylogia. Podczas mojej podróży odwiedziłem 3 stany. W każdym poscie mam zamiar opisać jeden. Zacznijmy od początku: Karnataka.

Południe jest dosyć daleko od Bombaju, dlatego w naszą podróż wybraliśmy się samolotem:) Odlot miał być o 6rano. Do lotniska mamy blisko wiec o 24 powoli zaczynamy się pakować. Nagle telefon od Ashlee, że zapomniała, że nie lecimy z Bombaju tylko z Pune:) Strach mnie obleciał do to drugie lotnisko oddalone jest o 4h jazdy autobusem. Szybko doskakujemy do neta i sprawdzamy połączenia... Nie ma nocnych pociągów ani busów:( No ładnie nam się podróż zapowiada. Może w ogóle nigdzie nie pojedziemy:) Całe szczęście taksi jeszcze jeździło. Trochę drogo bo 1500 rupee ale jak podzielimy na 3 to nie jest tak źle:) Na lotnisku lekka konsternacja:) Co to ma znaczyć wszędzie kolejki... Żeby wejść na lotnisko trzeba pokazać bilet paszport itd. następnie kolejka do prześwietlenia bagażu a dopiero potem cała procedura jak w normalnym cywilizowanym kraju.
Wylądowaliśmy w Bangladore . Jedno z najczystszych miast Indii. Ale niestety po Bombaju nie mamy ochoty zwiedzać kolejnego miasta molocha:) Szybko przesiadamy się na pociąg do Majsur. Piękne miasto z cudownym pałacem Maharadży:) Cały kompleks traktowany jest jako świątynia dlatego trzeba było przed wejściem zostawić buty i cały czas chodzić na boso. Niestety w środku był zakaz fotografowania:( , ale i tak udało nam się zrobić parę zdjęć pałacu i wielbłądom zamieszkującym ogrody Maharadży. 



Majsur jest miastem gdzie można dostać najtańszy jedwab w Indiach. Niestety spóźniliśmy się na oglądanie fabryki jedwabiu ale za to wybraliśmy się na zakupy. Trzeba w końcu jakieś prezenty znowu zrobić.  Spędziliśmy w sklepie parę godzin. Wybranie odpowiedniej tkaniny dla mojej mamy to nie jest taka łatwa sprawa:)
Już na końcu zaczęło mi trochę odbijać i poczułem się jak Maharadża:) Nie wiem dlaczego. Zobaczcie sami:)



Wieczorem odwiedziliśmy bardzo znany bazar niestety już zamykali, więc nie doświadczyliśmy tego gwaru dnia targowego. No to cóż nam teraz pozostało jak nie wizyta w wine shopie i zakup butelki Old Monk Rum i Coli:) Rano pakowanie i jazda do Kushalnagar. Małe miasteczko z największą na południu wioską tybetańską:) 


Po takiej wyprawie wiem na pewno, że Tybet trzeba odwiedzić. To musi być cudowne miejsce. My trafiliśmy do kompleksu świątyń buddyjskich w odprawiania jakiś modłów. Aż ciarki przechodzą po całym ciele kiedy w środku rozbrzmiewa gong dzwonu wołającego na modlitwę:) Czuć sakralność tego miejsca, a poza tym wszędzie otaczają ciebie czerwono pomarańczowi łysi mnisi:)

Kolejną atrakcją tego dnia była jazda na słoniu. Przez przypadek trafiliśmy do parku gdzie można było mięć tą przyjemność i przejechać się na grzbiecie tego cudownego zwierzęcia. Masywne ciało kły i trąba to wszystko robi ogromne wrażenie jak można tego doświadczyć na żywo nie tylko w zoo.
 
Na następny dzień wybraliśmy się do parku dla emerytowanych słoni. Po parudziesięciu latach ciężkiej pracy słonie lądują w domu spokojnej starości. Może nie takiej spokojnej bo codziennie tłumy turystów przyjeżdżają umyć nakarmić i przejechać się na słoniu.  Sam doświadczyłem tych emocjonujących chwil obcując z jakże egzotycznym dla nas zwierzęciem. Może nie było to nic wielkiego ale na pewno zapamiętam ten dzień na całe życie.

Następnie spokojnym tempem ruszyliśmy w stronę kolejnego stanu Kerlii. Kupiliśmy bilet na pociąg do Verkalii. Tylko najpierw trzeba dojechać do stacji kolejowej a ona oddalona o 6 godzin jazdy autobusem. Na przystanku okazało się, że nie ma autobusów bezpośrednich do tego miejsca. Musimy jechać trasą z 3 przesiadkami. Lokalna autobusy zatłoczone ludźmi, którzy na oczy nie widzieli białego człowieka. Znowu się czuję jak małpa w zoo. Kolejne miejscowości wyglądają coraz gorzej. Powoli zaczynamy się denerwować, że nie zdążymy na pociąg:( Ostatni odcinek okazał się wyboistymi bezdrożami przez środek dżungli:) Zamiast siedzieć 5,5h w busie my pokonaliśmy ten odcinek w 9h:) Nawet niezły czas... Wszystko ma swoje dobre strony:) Przynajmniej wiem jak to jest jechać przez tropikalną dżunglę:)
 

Przed nami KERLA:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz