czwartek, 1 kwietnia 2010

13-28 marca Podbój południa- Kerla

Nie wiem czy widzieliście już nową opcję na blogu. Tych, którzy nie są aż tak spostrzegawczy, chciałbym poinformować, że dostępny jest link do Google Maps z zaznaczonymi miejscami w Indiach, które odwiedziłem. Mam nadzieje, że dzięki temu narzędziu będziecie mogli lepiej poczuć klimat moich przygód. Tyle tytułem wstępu, możemy wracać do mojej opowieści:)
Po paru godzinach tułaczki autobusem przez Indyjską dżunglę w końcu dotarliśmy do granicy stanu:) Przywitała nas komunistyczna Kerla:) Tak moi drodzy w tym stanie demokratycznych Indii panuje komuna. Normalnie raj dla czerwonych:) Wszędzie powiewają flagi ZSRR, a portret Lenina można spotkać równie często jak wizerunki Shivy bądź, mojego ulubionego hinduskiego boga, Ganesh'y. Kerla zdziwiła mnie jeszcze   tym, że w sprzedaż alkoholu jest limitowana przez rząd stanowy:) W restauracjach nie ma go w menu, ale możesz zamówić u kelnera. Przyniesie Tobie wtedy piwo zawinięte w chusteczkę naleje do nieprzeźroczystego kubka i butelkę położy pod stołem:) Dziwne zachowanie, ale jakby policja zobaczyła, że pijemy alkohol to restauracja i my chyba dostalibyśmy mandat:) Jak chcesz zaopatrzyć się w alkohol, to musisz udać się do rządowego monopolowego, który przypomina bardziej kantynę w  mega obskurnym więzieniu. 

Po wylądowaniu w Tellicherry szybko przesiedliśmy się do pociągu. Sleeper 2 klasa 9 godzin jazdy do Verkali. W sumie blisko jak na Indyjskie warunki:) Calutką noc przespałem na kuszetce, było bardzo miło. O 8 rano wylądowaliśmy w Kollam, tu mamy przesiąść się na riksze i na plaże:) Jak zwykle przed stacją kolejową czai się mafia rikszarzy:) Od razu do nas podbiegają i próbują zaciągnąć do rikszy. Na pytanie za ile do Verkali wszyscy zgodnie odpowiadają 500:) No to zaczynają się negocjacje. My chcemy jechać za 200 i ani grosza więcej. Dwóch kolesi zdeklarowało się, że pojadą za 300 a my, że nie:) Złapaliśmy w międzyczasie riksze, która dopiero co podjechała pod dworzec. Koleś chce nas zabrać za 150 bez negocjacji:) Szybko wsiadamy, żeby się jeszcze czasem nie rozmyślił:) Na miejscu okazuje się ze skurczybyk żąda od nas 150 ale od osoby. Daliśmy mu 300, bo taką najniższą cenę tam wynegocjowaliśmy i idziemy na plaże z bagażami. Kolo leci za nami i krzyczy, że go okradliśmy. My nie reagujemy i idziemy powoli jakby nigdy nic, a on przy nas. Zatrzymuje kazdego człowieka na plaży i mówi im,że mamy jego 150 rupi. Teraz cała plaża już wie, że idą złodzieje:) ale kto by się tam przejmował. Po ok 1km wspinamy się na klif do miejsca gdzie są hostele:) Koleś ciągle za nami i woła o kasę. Na górze się rozdzieliliśmy. Radek został z rikszarzem a Ashlee i ja poszliśmy poszukać jakiś pokoi. Po 30min koleś się znudził i Radek do nas dołączył. 
Szeroka plaża, trochę mniej turystów niż na Goa, ale też jest super. Ogromne fale i silny prąd. Prawie raj gdyby nie cena i dostępność alkoholu:) Znowu słońce grzało jak szalone. Po 30 min leżenia na piasku wyglądałem jak mega czerwony raczek. Musiałem siedzieć cały dzień w wodzie, żeby chłodzić swoje ciało. Ogólnie w Indiach jest teraz mega gorąco a będzie jeszcze gorzej... Ja już tu powoli umieram. W Polsce jak mamy 28 stopni to nikt nie wychodzi bo za gorąco, a ja tu muszę codziennie wytrzymywać 35 a ma niedługo być ponad 40:( Wracając do historii. Na Verklii spędziliśmy 2 noce, chilloutując w tybetańskiej restauracji z przepysznym jedzeniem. Hmmm aż się głodny zrobiłem na myśl o Che Tse...:)

Po relaksie na plaży udaliśmy się w podróż na słynne Indyjskie Backwaters, są to rozlewiska w pobliżu Kochi. Słynne są z cudownych krajobrazów i hotelików na łodzi. Małymi wąskimi kanalikami pośród  kokosowych palm płynie się spokojnie i rozkoszuje się bliskością egzotycznej natury. Po bardzo ciężkich negocjacjach wynajęliśmy lodź z załogą na 2 dni:)
W takiej o to łódeczce relaksowaliśmy się podczas naszej podróży. Na pokładzie kucharz serwował wyśmienite potrawy z Kerli. Zamówienie na kokosy można było składać u załogi:) Brali wtedy kija i strącali je z palm, a następnie wyławiali z wody:) Żyć nie umierać, luksus pierwsza klasa. Serwują tobie śniadanie obiad i obiado-kolacje:) Więc człowiek najedzony jest ciągle do syta. Muszę wam powiedzieć, że nie serwowali byle czego, wieczorem zawsze jedliśmy krewetki królewskie, które wcześniej sami wybraliśmy u rybaka:)

Wieczorem stwierdziliśmy,że się wykąpiemy w rzece. Woda wyglądała tak jak w Amazonce. Jak zacząłem pływać to ciągle bałem się, że jakiś krokodyl albo piranie mi nogę odgryzą:) Nasza załoga mówiła, że niby bezpiecznie jest ale kto to wie:) Ja po drodze węża w wodzie widziałem więc nigdy nie wiadomo co tam się jeszcze może czaić, tym bardziej wieczorem:)
Następny cel w naszej podróży to Kochi. Stolica stanu, miejsce gdzie przypłynął Vasco da Gama w czasie odkrywania morskiej drogi do Indii. Jest to ogólnie portugalskie miasteczko. Małe kościoły i domki przypominają bardzo Portugalię:) Jedną z głównych atrakcji jest najstarsza w Indiach synagoga i Żydowska dzielnic. Niestety byliśmy tam w sobotę, a że jest to dzień święty dla tej religii to synagoga była zamknięta:( 


O 5 rano pobudka, żeby zdążyć na autobus do Munnar. Pięć godzin w lokalnym autobusie bez okien, na drodze tak dziurawej, że Polskie drogi wyglądają tu niczym autostrady w Niemczech albo jeszcze lepiej:) Wizja takiej jazdy nie jest niczym przyjemnym ale co zrobić trzeba dotrzeć jakoś do celu:)
Munnar stolica herbaty. Całe góry pokryte są w zielonych krzaczkach herbacianych:) Cudowny widok, ale nie to jest celem dzisiejszego dnia. Do Munnar wrócimy jutro, a teraz udajemy się 50km dalej na podbój dżungli. Wynajęliśmy przewodnika, który zrobił nam 3 godzinny trekking przez dżungle w poszukiwaniu dzikich zwierząt. Podobno żyją tam słonie 2 tygrysy, 70 lampartów, pytony, kobry i wiele wiele innych stworzeń. Niestety my po drodze widzieliśmy tylko bawoły, jelenie i kozy, aha i jeszcze odchody słonia:) Po 3 godzinach dotarliśmy do celu, czyli domku na drzewie:)
 
Może nie wygląda on okazale, ale jakie przeżycie spać w środku dżungli w domku na drzewie. Dobrze, że nie kupiliśmy po drodze żadnego alkoholu, bo wejście lub zejście po tych schodkach z liny byłoby mega trudne i niebezpieczne po pijaku.


W czasie kiedy nasz ochroniarz wrócił do stacji op jakieś jedzenie ja zostałem sam na placu boju. Radek z Ashlee zostali na drzewie a ja zamoczyłem się po kolana w rzece wykąpałem a następnie podjąłem się ciężkiego zadania. Mianowicie chciałem rozpalić ognisko za pomocą krzesiwa, które dostałem od bracholi w prezencie. Iskry leciały jak szalone ale niestety ognia nie było:( za to pojawiło się co innego. Tubylcy!!!! Podobno mieszkają 5km od miejsca gdzie spaliśmy. Do ich wioski można wejść tylko za zgodą głównego szefa parku. Podobno ciągle polują na zwierzęta za pomocą strzałek. Dobrze, że mnie nie ustrzelili:) 
Wieczorem na takich skałach pośrodku rzeki nasz strażnik zrobił nam kolacje. Chiapati i warzywa w curry:) Przy zapalonym ognisku oglądaliśmy gwiazdy i słuchaliśmy muzyki dżungli. Pierwszy raz w swoim życiu wadziłem świetliki:) Wyglądają, jak takie małe latające żaróweczki:) Widząc nasze zainteresowanie naturą masz przewodnik wyciągnął latarkę i pokazał nam coś przerażającego. W świetle lampy 20 metrów przed nami błyskały się oczy Bestii. Tak moi drodzy mieszkaliśmy przy schronisku krokodyla:) a ja jeszcze parę godzin wcześniej kąpałem się w tym miejscu. Całe szczęście jestem cały i zdrowy:) W nocy wróciliśmy do domku a nasz strażnik koczował całą noc na skałach nie bojąc się o swoje życie:). W nocy obudziły nas trzaski chodzenie po dachu i walenie w okna i drzwi. Nawet sobie nie wyobrażacie jak adrenalina podskakuje w takim momencie:) Chyba za dużo horrorów się naoglądałem. Okazało się, że w nocy zaatakowały nas małpy i wielkie wiewiórki. Ciężko to sobie wyobrazić ale na prawdę sceneria była mega klimatyczna i przerażająca:) Spało się tak dobrze, że zaspaliśmy i musieliśmy odpuścić sobie poranny trekking:( Szybko udaliśmy się do Munnar zwiedzić plantacje i muzeum herbaty. Co się okazało, w poniedziałki plantatorzy mają wolne i wszystko było zamknięte:(  No nic pora złapać autobus do Madurai...

Przed nami Tamil Nadu:)


2 komentarze:

  1. Powiem Ci Młody, że tak czytam te Twoje opowieści, oglądam zdjęcia i jestem pełna podziwu. Niesamowite zdjęcia i przygody- pozazdrościć.
    Ja chyba bym zwiała stamtąd po dwóch dniach:P
    Pozdrówki u buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  2. Trafiłem własnie na Twojego interesującego bloga opisujacego rok w Indiach. Mam pytanie dotyczące Backwaters: jaka była cena Waszego rejsu. Spotykam w internecie rózne kwoty i zastanawiam się jak nie dać się naciągnąć na miejscu. Dzieki.
    Lech
    parell.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń