poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Pociągi

Już dawno chciałem podzielić się z wami moimi spostrzeżeniami na temat pociągów. Posta tego dedykuje mojemu bratu Tomaszowi, który jest wielkim fanem kolei:):):) Mumbai jest wiecznie zakorkowanym miastem, a co jest najlepsze tylko 10% ludności posiada samochód (i cale szczęście!!!!!!!). Pomyślcie sobie co by się stało gdyby 19milionów ludzi miała dostęp do auta:):):) Chaos!!!! Już teraz jest źle na ulicach. Na szczęście Bombaj posiada niezawodny system kolei miejskiej:) Codziennie w pociągach przewija się ponad 8mln ludzi. W tym JA:) Codziennie nieustraszenie jadę do pracy. Musze wam powiedzieć, że nieraz jazda koleją w Bombaju jest to na prawdę ekstremalna zabawa. Jeśli szukacie wrażeń a jesteście w tym mieście, spróbujcie wysiąść na Andheri z szybkiego pociągu do Virar w godz w godzinach szczytów. Nie możliwe:) Ale jaka zabawa jest gdy się próbuje. Opiszę to za chwile ale w międzyczasie zapraszam na mały przerywnik. Film nakręcony przez moją koleżankę Vilgaile. W roli głównej JA:) Codzienna droga na stacje i po drodze moje ukochane Vada Pav na śniadanie.



Zwróciliście pewnie uwagę na panujące tam warunki sanitarne:) a raczej ich brak.... Ale to w innym razem wam opowiem. W pociągach znajdziemy następujące wagony: 1klasa ogólna, 2 klasa ogólna, 1 klasa kobieca i 2 klasa kobieca. Wagony dla kobiet oznaczone są dziewczęcą głową. 

W pociągach jest mega tłoczno. Najfajniejsze jest to jak oni wchodzą do przedziału. Kiedy pociąg wjeżdża na stacje ludzie z wagonów zaczynają wyskakiwać. Jeśli tego nie zrobią (szczególnie w 2klasie) to już szansa na wyjście maleje. W końcu pociąg zatrzymuje się tylko na min. Na peronie już czeka już kolejna partia ludzi. To jest najbardziej ekscytująca chwila. Zanika człowieczeństwo i władze nad każdym przejmują prymitywne instynkty. Walka o wejście do pociągu trwa nieprzerwanie na każdej stacji. Każdy ma swoją technikę. Ja trzymam wysoko łokcie i napieram razem z tłumem, jak trzeba to kogoś utemperować to lekko po żebrach:):):) Może brzmi to niewiarygodnie ale tak się dzieje na prawdę. W kobiecym przedziale jest jeszcze gorzej. One to w ogóle wyzbywają się godności. Ciągniecie za włosy, drapanie bicie to wszystko dzieje się w przedziale dla kobiet. 

Wszystko ustaje jak jest się w środku. Wszyscy są do siebie bardzo mili. Nikt nie czuje urazy, każdy zapomina jak to było parę sekund temu. Ludzie są bardzo głośni. Grają w kraty, jedzą śpiewają. Istny chaos. A do tego wszyscy ściśnięci są jak sardynki. Przedstawię wam teraz filmik jak ludzie wysiadają z pociągu. Może nie jest to najbardziej zapchany przedział, ale dla was i tak będzie szok.
Ja muszę codziennie przez to przechodzić. Na początku było ciężko, ale teraz dla mnie to całkiem normalne. Wiem jedno już nigdy nie będę narzekać na PKP. Indyjskie pociągi są znacznie gorsze, chociaż infrastruktura jest znacznie lepsza niż w Polsce. Tutaj  codziennie człowiek się czuje jak w Polsce parę dni przed Świętami:)  Taki tłum ludzi jest tu cały czas....


wtorek, 20 kwietnia 2010

Kwiecień -Czerwiec Pora sucha......NIE MA WODY!!!!!!!!!!

Chciałbym się z wami podzielić najnowszymi wiadomościami. W Bombaju jest obecnie pora sucha. Upał nie do zniesienia. 35C codziennie mnie dobija. Straszna wilgotność do tego. Wychodząc z domu człowiek zalany jest potem. Wszystkie koszule spodnie buty przesiąkają nim w ciągu sekundy. To nie tylko "biali" tak maja. Każdy poci się jak świnia za przeproszeniem:)  Co jest najlepsze w porze suchej jak sama nazwa wskazuje NIE MA WODY:) Wszystkie atrakcje turystyczne z nią związane, stają się tymczasowo nie dostępne. Nie ma wodospadów, wielkie jeziora zamieniają się w kałuże. Na poprawę sytuacji trzeba czekać do monsunu czyli do lipca. Od lipca do września pada codziennie:) Co jest najgorsze w porze suchej....??? Jak już wspomniałem NIE MA WODY!!!!!! Nie chodzi mi tylko o walory estetyczne..... NIE MA WODY!!!!  Bombaj boryka się z tym problemem przez cały ten okres. Większość bloków racjonuje jej zapasy. Także i nasz..... Woda w kranie jest dostępna tylko ok 7-8 rano i od 7-8 wieczorem. Ja wstaje o 9 rano a wracam o 22. Jaki z tego wniosek NIE MA WODY!!!!!!!!!! Dobrze, że woda w ubikacji jest.... Chociaż bardzo zakamieniona. Jak pewnie wiecie hindusi nie używają papieru toaletowego tylko przy  WC mają zainstalowany taki mały "prysznic do dupy".

Pewnie wszyscy myślicie bleee co za okropieństwo:) Powiem wam, że się mylicie. To jest bardzo higieniczny sposób, a jeśli połączymy go jeszcze z papierem toaletowym to wychodzi nam najlepszy sposób na czysty tyłeczek:):):) Dzisiaj zafundowałem wam trochę obrzydliwy temat, ale życiowy.  Bo jakże teraz wszyscy ludzie w domu mają sobie poradzić z prysznicem jak WODY NIE MA!!!!!! Pozostaje nam tylko "ass shower":) Brzmi to śmiesznie i okropnie zarazem, ale jakoś umyć się trzeba, a woda wcale gorsza tam nie płynie. Boję się tylko, że po publikacji tego posta to ja sobie dziewczyny w Polsce nie znajdę:) Moje drogie bądźcie wyrozumiałe i postawcie się na moim miejscu. Przecież w normalnym prysznicu NIE MA WODY!!!!!! Dla potwierdzenia ze nic mi nie jest. Ciągle jestem zdrowy, piękny i młody:) załączam najnowsze zdjęcie.

Pozdrawiam i NAMASTE:)

piątek, 9 kwietnia 2010

3-5 Kwiecień Wielkanoc w Indiach


Parę dni przed Wielkanocą myślałem, że nikt nie będzie chciał ze mną świętować w tym uroczystym dniu. Nikt nie wykazywał inicjatywy. Nasze forum praktykantów świeciło pustkami. Czy nikt tu nie obchodzi świąt?? Nie mogłem tego tak zostawić, w Wielką Sobotę umówiłem się ze znajomymi, że będziemy malować jaja, a potem na imprezę:) Kupiłem pędzelki (farbki były w domu), Rado i Malwina zajęli się jajkami:) Pierwszy problem jaki napotkaliśmy był naprawdę banalny... Kto robił kiedyś wydmuszkę????? No chyba każdy robił ale w pierwszej klasie podstawówki, a to było już parę lat temu:)  No chyba 16 lat temu:) Kurde jaki ja stary już jestem...:) No nic, ktoś musi podjąć się tego wyzwania. Padło na mnie... Z trzęsącą się ręką zacząłem przebijać się przez jajko, delikatnie tylko, żeby nie pękło:) Udało się:) Nawet nie było tak źle.
Oprócz Radka, Malwiny i mnie do malowania przyłączyła się Zuzanna ze Słowenii, Ostick z Chin i 2 Hindusów (kolegów Malwiny). Mieliśmy niezły ubaw, szczególnie, że przy malowaniu towarzyszył nam Kingfisher Strong:) Specjalnie na tą okazję założyłem moją kolorową koszulkę z Holi. Teraz sam wyglądałem jak pisanka:) Po malowaniu pisanek udaliśmy się na imprezę......



Z samego rana obudziłem siebie i Radka i udaliśmy się do kościoła. Normalnie to chodzę do takiego małego kościoła koło mojej pracy, gdzie w czasie lunchu odbywa się msza święta. Ludzi zawsze pełen budynek chociaż to nie niedziela tylko dzień powszedni. Ten nowy kościół był inny. Duża budowla wypełniona po brzegi, a pieśni brzmiały trochę jak disco polo grane na organkach w podstawówce:)
Po kościele Radek udał się do Ashlee, ja natomiast podążyłem w kierunku domu z myślą o samotnym śniadaniu wielkanocnym:( Całe szczęście zastałem Malwinę i Zuzannę, i razem wykombinowaliśmy skromną ucztę. Nawet mieliśmy "szynkę" , znaczy się konserwę z Biedronki, ale jaki to był rarytas.... hmmmmm pycha:) 

Wieczorem udaliśmy się większą grupą na kolację. Było bardzo miło. Na następny dzień wstałem z samego rana i zachowując tradycje oblałem wodą wszystkich mieszkańców. Święta były udane. Chociaż tęskniłem za rodziną:)

wtorek, 6 kwietnia 2010

13-28 marca Podbój południa- Tamil Nadu

Jak w każdej trylogii bywa po części drugiej następuje część trzecia:) Także i w tym przypadku tak będzie:) Trzymałem was w tej niepewności wystarczająco długo. Nastała w końcu pora na odsłonięcie ostatniego rozdziału mojej przygody na południu Indii, ale zanim to nastąpi chciałbym poinformować was, że umieściłem wreszcie zdjęcia na Picassie. Niestety nie wszystkie bo mam ich prawie 1500:) Dlatego wybrałem 350 niekoniecznie najlepszych ale mam nadzieje, że dobrych:) Aha dodałem także opcje przeglądania blogów moich znajomych. Jeśli ktoś jest zainteresowany tematem - zapraszam do dalszej lektury. Przed nami Tamil Nadu.
Tamil Nadu stan na południu Indii ze stolicą w Chennai (dawnym Madrasie) jest to kraina kolorowych świątyń. Mało uczęszczany przez turystów, za to tłumnie odwiedzają go Hinduscy pielgrzymi z całych Indii. Pierwsze nasze kroki postawiliśmy w Madurai. Niedużej miejscowości historycznej stolicy stanu. Było już późno kiedy zameldowaliśmy się w hostelu. Po szybkim prysznicu wyszliśmy poszukać baru lub wine shopa. Niestety nie wiedzieliśmy, że w tym regionie wszystko jest zamykane o 23. Calutkie miasta umierają. Cale szczęście była 22 30 wiec jeszcze zdążyliśmy wypić Old Monk Rum z colą (mój ulubiony drink w Indiach).
 
Z samego rana poszliśmy na zwiedzanie miasta. Przywitał nas ogromny kompleks kolorowych świątyń. Najpiękniejsze hinduskie świątynie jakie widziałem w Indiach, a widziałem ich już trochę. Zazwyczaj są brudne i zaniedbane, ale te tutaj są naprawdę cudowne.  

Wejście do świątyni w krótkich spodenkach jest zabronione, dlatego musieliśmy wypożyczyć z sklepu muzealnego, tradycyjny męski strój. Dothi, to rodzaj szmatki, którą biodra, i powstaje suknia. Męska nie damska:) a zresztą sami zobaczcie...
Aha co najważniejsze, jak to bywa w Indiach we wszystkich świątyniach musisz być na boso, nawet skarpetki są zabronione. Co jest najśmieszniejsze, byłem nawet w paru katolickich kościołach, w których musiałem zostawić buty przed wejściem:)  Nie zważając na hinduskie grzybice i inne choroby skórne, niczym Wojtek C. dumnie kroczyłem boso, może nie przez świat ale przez Madurai:) Najgorsze w takim chodzeniu jest to, że granit z którego zrobiona jest podłoga,  w 40 stopniowym upale jest niczym rozgrzana patelnia dla moich stóp:( Piecze pali boli... Zwiedzanie otwartych przestrzeni polega w moim przypadku na bieganiu z cienia do cienia:) 

Wycieczka z wynajętym przewodnikiem okazała się bardzo ciekawa. Kolejne fakty z mega obszernej hinduskiej mitologi zostały przeze mnie przyswojone:) Po świątyni poszliśmy na zwiedzanie miasta. Był tu jeszcze stary pałac, według mnie nie godny uwagi. Ogólnie gdyby nie cudowny kompleks świątynny całe Tamil Nadu wyglądałoby jak jedna wielka wioska. Przez następne dni zwiedzaliśmy świątynie za świątynią.  W Trichy były nawet 3 świątynie. 
Dwie z nich były bardzo podobne do tej z Madurai natomiast trzecia znajdowała się na szczycie góry i trzeba było podjąć wspinaczkę po niekończących się schodach:) Oczywiście na boso... Co mi się podoba najbardziej w świątyniach z Tamil Nadu, to są słonie. W każdej z nich jest co najmniej jeden osobnik. Pomalowany w rożne hinduskie wzorki, czeka na pielgrzymów. Należy dać mu jakieś pieniądze, które oczywiście odbierze od ciebie z pomocą trąby, a następnie ciebie nią pobłogosławi po głowie:) Gdzietylko miałem okazje, przyjmowałem słoniowe błogosławieństwo...

Na następny dzień zawitaliśmy do kolejnego świątynnego miasta Thanjavur. Tym razem się zdziwiłem to kompleks świątynny okazał się być zrobiony w zupełnie innym stylu niż miejsca z dni poprzednich. Budowle z czerwonego kamienia wyglądały przepięknie podczas zachodu słońca. Oczywiście nie zabrakło tu także świętego słonia, tylko, że ten miał chyba ADHD bo ciągle się kiwał, machał trąbą i nie mógł ustać w jednym miejscu:) 
Po nocy spędzonej przy piwku udaliśmy się do Pondicherry. Po drodze wyskoczyliśmy jeszcze z autobusu zobaczyć jeszcze jedną świątynie. Po godzinie byliśmy znowu w drodze. Dotarliśmy do tego cichego francuskiego miasteczka. Czułem się tu naprawdę jak we Francji. Ulice posprzątane, zero śmieci i nie śmierdzi:) Nie wiarygodne czy to są jeszcze Indie, tylko dlaczego wszyscy po francusku gadają, polskiego w szkole nie mieli czy co:) Miasto oprócz czystości i dobrych, ale drogich restauracji, nic w sobie nie miało. 


Następne dwa dni spędziliśmy na Mallalapuram. Mała wioska pod Chennai. Znana ze świątyń na plaży i ludzi robiących posążki Bogów w kamieniu. Tutaj każdy malutki sklepik posiadał własny warsztat, i tworzył wspaniałe dzieł. Już chciałem kupować 2 metrowego Ganeshe do mojego przyszłego domu (jak sobie wybuduje:) ), ale ile to może ważyć. Parę ton pewnie:( Z transportem byłby kłopot.

W tej miejscowości ciekawe były jaskinie. No na pewno daleko im do Ajanty albo Ellory ale naprawdę warto było je zobaczyć. Szczególnie ciekawie przedstawiały się rzeźby. Były bardzo realistyczne. Zobaczcie sami:) 
Świątynie na plaży nie zrobiły na nas wrażenia. Powiedziałbym, że był to najgorszy kompleks świątynny w Tamil Nadu, a żądali od nas za wejście 250rupi. Pokłóciliśmy się 20 minut i wpuścili nas za indyjską stawkę 5rupi. W końcu jesteśmy tu zarejestrowani i trzeba walczyć o swoje. Płace Indyjskie podatki zarabiam indyjska pensje, chcę być traktowany jak Hindus a nie jak turysta.



W drodze na lotnisko udaliśmy się w najbardziej interesujące miejsce tego odcinka. Odwiedziliśmy obóz krokodyli. Widzieliśmy większość gatunków tych gadów. Naprawdę robiły wrażenie. Trochę mało ruchliwe, ale kto normalny się rusza kiedy upał ponad 40 stopni:) Byłem świadkiem jednej drastycznej sceny. Krokodyl wyskoczył i swoją wielką paszczą pożarł ptaka odpoczywającego na krzaczku. Świetne widowisko:) To byłby raj dla mojego brata Artura:) Za nic by się go stamtąd nie wyciągnęło:)
Ciekawy był też dział węży. W 100 glinianych słojach, pod przykryciem z tkaniny czaiły się bardzo jadowite węże. Było to miejsce do pobierania jadu, który następnie wykorzystywany jest jako surowica. Uczestniczyłem w pokazie ściągana tej drogocennej substancji do słoiczka, a co najważniejsze przeżyłem spotkanie z kobrą:)
 
Następnie udaliśmy się na lotnisko. Powrót do rzeczywistości Mumbai wita.

czwartek, 1 kwietnia 2010

13-28 marca Podbój południa- Kerla

Nie wiem czy widzieliście już nową opcję na blogu. Tych, którzy nie są aż tak spostrzegawczy, chciałbym poinformować, że dostępny jest link do Google Maps z zaznaczonymi miejscami w Indiach, które odwiedziłem. Mam nadzieje, że dzięki temu narzędziu będziecie mogli lepiej poczuć klimat moich przygód. Tyle tytułem wstępu, możemy wracać do mojej opowieści:)
Po paru godzinach tułaczki autobusem przez Indyjską dżunglę w końcu dotarliśmy do granicy stanu:) Przywitała nas komunistyczna Kerla:) Tak moi drodzy w tym stanie demokratycznych Indii panuje komuna. Normalnie raj dla czerwonych:) Wszędzie powiewają flagi ZSRR, a portret Lenina można spotkać równie często jak wizerunki Shivy bądź, mojego ulubionego hinduskiego boga, Ganesh'y. Kerla zdziwiła mnie jeszcze   tym, że w sprzedaż alkoholu jest limitowana przez rząd stanowy:) W restauracjach nie ma go w menu, ale możesz zamówić u kelnera. Przyniesie Tobie wtedy piwo zawinięte w chusteczkę naleje do nieprzeźroczystego kubka i butelkę położy pod stołem:) Dziwne zachowanie, ale jakby policja zobaczyła, że pijemy alkohol to restauracja i my chyba dostalibyśmy mandat:) Jak chcesz zaopatrzyć się w alkohol, to musisz udać się do rządowego monopolowego, który przypomina bardziej kantynę w  mega obskurnym więzieniu. 

Po wylądowaniu w Tellicherry szybko przesiedliśmy się do pociągu. Sleeper 2 klasa 9 godzin jazdy do Verkali. W sumie blisko jak na Indyjskie warunki:) Calutką noc przespałem na kuszetce, było bardzo miło. O 8 rano wylądowaliśmy w Kollam, tu mamy przesiąść się na riksze i na plaże:) Jak zwykle przed stacją kolejową czai się mafia rikszarzy:) Od razu do nas podbiegają i próbują zaciągnąć do rikszy. Na pytanie za ile do Verkali wszyscy zgodnie odpowiadają 500:) No to zaczynają się negocjacje. My chcemy jechać za 200 i ani grosza więcej. Dwóch kolesi zdeklarowało się, że pojadą za 300 a my, że nie:) Złapaliśmy w międzyczasie riksze, która dopiero co podjechała pod dworzec. Koleś chce nas zabrać za 150 bez negocjacji:) Szybko wsiadamy, żeby się jeszcze czasem nie rozmyślił:) Na miejscu okazuje się ze skurczybyk żąda od nas 150 ale od osoby. Daliśmy mu 300, bo taką najniższą cenę tam wynegocjowaliśmy i idziemy na plaże z bagażami. Kolo leci za nami i krzyczy, że go okradliśmy. My nie reagujemy i idziemy powoli jakby nigdy nic, a on przy nas. Zatrzymuje kazdego człowieka na plaży i mówi im,że mamy jego 150 rupi. Teraz cała plaża już wie, że idą złodzieje:) ale kto by się tam przejmował. Po ok 1km wspinamy się na klif do miejsca gdzie są hostele:) Koleś ciągle za nami i woła o kasę. Na górze się rozdzieliliśmy. Radek został z rikszarzem a Ashlee i ja poszliśmy poszukać jakiś pokoi. Po 30min koleś się znudził i Radek do nas dołączył. 
Szeroka plaża, trochę mniej turystów niż na Goa, ale też jest super. Ogromne fale i silny prąd. Prawie raj gdyby nie cena i dostępność alkoholu:) Znowu słońce grzało jak szalone. Po 30 min leżenia na piasku wyglądałem jak mega czerwony raczek. Musiałem siedzieć cały dzień w wodzie, żeby chłodzić swoje ciało. Ogólnie w Indiach jest teraz mega gorąco a będzie jeszcze gorzej... Ja już tu powoli umieram. W Polsce jak mamy 28 stopni to nikt nie wychodzi bo za gorąco, a ja tu muszę codziennie wytrzymywać 35 a ma niedługo być ponad 40:( Wracając do historii. Na Verklii spędziliśmy 2 noce, chilloutując w tybetańskiej restauracji z przepysznym jedzeniem. Hmmm aż się głodny zrobiłem na myśl o Che Tse...:)

Po relaksie na plaży udaliśmy się w podróż na słynne Indyjskie Backwaters, są to rozlewiska w pobliżu Kochi. Słynne są z cudownych krajobrazów i hotelików na łodzi. Małymi wąskimi kanalikami pośród  kokosowych palm płynie się spokojnie i rozkoszuje się bliskością egzotycznej natury. Po bardzo ciężkich negocjacjach wynajęliśmy lodź z załogą na 2 dni:)
W takiej o to łódeczce relaksowaliśmy się podczas naszej podróży. Na pokładzie kucharz serwował wyśmienite potrawy z Kerli. Zamówienie na kokosy można było składać u załogi:) Brali wtedy kija i strącali je z palm, a następnie wyławiali z wody:) Żyć nie umierać, luksus pierwsza klasa. Serwują tobie śniadanie obiad i obiado-kolacje:) Więc człowiek najedzony jest ciągle do syta. Muszę wam powiedzieć, że nie serwowali byle czego, wieczorem zawsze jedliśmy krewetki królewskie, które wcześniej sami wybraliśmy u rybaka:)

Wieczorem stwierdziliśmy,że się wykąpiemy w rzece. Woda wyglądała tak jak w Amazonce. Jak zacząłem pływać to ciągle bałem się, że jakiś krokodyl albo piranie mi nogę odgryzą:) Nasza załoga mówiła, że niby bezpiecznie jest ale kto to wie:) Ja po drodze węża w wodzie widziałem więc nigdy nie wiadomo co tam się jeszcze może czaić, tym bardziej wieczorem:)
Następny cel w naszej podróży to Kochi. Stolica stanu, miejsce gdzie przypłynął Vasco da Gama w czasie odkrywania morskiej drogi do Indii. Jest to ogólnie portugalskie miasteczko. Małe kościoły i domki przypominają bardzo Portugalię:) Jedną z głównych atrakcji jest najstarsza w Indiach synagoga i Żydowska dzielnic. Niestety byliśmy tam w sobotę, a że jest to dzień święty dla tej religii to synagoga była zamknięta:( 


O 5 rano pobudka, żeby zdążyć na autobus do Munnar. Pięć godzin w lokalnym autobusie bez okien, na drodze tak dziurawej, że Polskie drogi wyglądają tu niczym autostrady w Niemczech albo jeszcze lepiej:) Wizja takiej jazdy nie jest niczym przyjemnym ale co zrobić trzeba dotrzeć jakoś do celu:)
Munnar stolica herbaty. Całe góry pokryte są w zielonych krzaczkach herbacianych:) Cudowny widok, ale nie to jest celem dzisiejszego dnia. Do Munnar wrócimy jutro, a teraz udajemy się 50km dalej na podbój dżungli. Wynajęliśmy przewodnika, który zrobił nam 3 godzinny trekking przez dżungle w poszukiwaniu dzikich zwierząt. Podobno żyją tam słonie 2 tygrysy, 70 lampartów, pytony, kobry i wiele wiele innych stworzeń. Niestety my po drodze widzieliśmy tylko bawoły, jelenie i kozy, aha i jeszcze odchody słonia:) Po 3 godzinach dotarliśmy do celu, czyli domku na drzewie:)
 
Może nie wygląda on okazale, ale jakie przeżycie spać w środku dżungli w domku na drzewie. Dobrze, że nie kupiliśmy po drodze żadnego alkoholu, bo wejście lub zejście po tych schodkach z liny byłoby mega trudne i niebezpieczne po pijaku.


W czasie kiedy nasz ochroniarz wrócił do stacji op jakieś jedzenie ja zostałem sam na placu boju. Radek z Ashlee zostali na drzewie a ja zamoczyłem się po kolana w rzece wykąpałem a następnie podjąłem się ciężkiego zadania. Mianowicie chciałem rozpalić ognisko za pomocą krzesiwa, które dostałem od bracholi w prezencie. Iskry leciały jak szalone ale niestety ognia nie było:( za to pojawiło się co innego. Tubylcy!!!! Podobno mieszkają 5km od miejsca gdzie spaliśmy. Do ich wioski można wejść tylko za zgodą głównego szefa parku. Podobno ciągle polują na zwierzęta za pomocą strzałek. Dobrze, że mnie nie ustrzelili:) 
Wieczorem na takich skałach pośrodku rzeki nasz strażnik zrobił nam kolacje. Chiapati i warzywa w curry:) Przy zapalonym ognisku oglądaliśmy gwiazdy i słuchaliśmy muzyki dżungli. Pierwszy raz w swoim życiu wadziłem świetliki:) Wyglądają, jak takie małe latające żaróweczki:) Widząc nasze zainteresowanie naturą masz przewodnik wyciągnął latarkę i pokazał nam coś przerażającego. W świetle lampy 20 metrów przed nami błyskały się oczy Bestii. Tak moi drodzy mieszkaliśmy przy schronisku krokodyla:) a ja jeszcze parę godzin wcześniej kąpałem się w tym miejscu. Całe szczęście jestem cały i zdrowy:) W nocy wróciliśmy do domku a nasz strażnik koczował całą noc na skałach nie bojąc się o swoje życie:). W nocy obudziły nas trzaski chodzenie po dachu i walenie w okna i drzwi. Nawet sobie nie wyobrażacie jak adrenalina podskakuje w takim momencie:) Chyba za dużo horrorów się naoglądałem. Okazało się, że w nocy zaatakowały nas małpy i wielkie wiewiórki. Ciężko to sobie wyobrazić ale na prawdę sceneria była mega klimatyczna i przerażająca:) Spało się tak dobrze, że zaspaliśmy i musieliśmy odpuścić sobie poranny trekking:( Szybko udaliśmy się do Munnar zwiedzić plantacje i muzeum herbaty. Co się okazało, w poniedziałki plantatorzy mają wolne i wszystko było zamknięte:(  No nic pora złapać autobus do Madurai...

Przed nami Tamil Nadu:)