wtorek, 6 kwietnia 2010

13-28 marca Podbój południa- Tamil Nadu

Jak w każdej trylogii bywa po części drugiej następuje część trzecia:) Także i w tym przypadku tak będzie:) Trzymałem was w tej niepewności wystarczająco długo. Nastała w końcu pora na odsłonięcie ostatniego rozdziału mojej przygody na południu Indii, ale zanim to nastąpi chciałbym poinformować was, że umieściłem wreszcie zdjęcia na Picassie. Niestety nie wszystkie bo mam ich prawie 1500:) Dlatego wybrałem 350 niekoniecznie najlepszych ale mam nadzieje, że dobrych:) Aha dodałem także opcje przeglądania blogów moich znajomych. Jeśli ktoś jest zainteresowany tematem - zapraszam do dalszej lektury. Przed nami Tamil Nadu.
Tamil Nadu stan na południu Indii ze stolicą w Chennai (dawnym Madrasie) jest to kraina kolorowych świątyń. Mało uczęszczany przez turystów, za to tłumnie odwiedzają go Hinduscy pielgrzymi z całych Indii. Pierwsze nasze kroki postawiliśmy w Madurai. Niedużej miejscowości historycznej stolicy stanu. Było już późno kiedy zameldowaliśmy się w hostelu. Po szybkim prysznicu wyszliśmy poszukać baru lub wine shopa. Niestety nie wiedzieliśmy, że w tym regionie wszystko jest zamykane o 23. Calutkie miasta umierają. Cale szczęście była 22 30 wiec jeszcze zdążyliśmy wypić Old Monk Rum z colą (mój ulubiony drink w Indiach).
 
Z samego rana poszliśmy na zwiedzanie miasta. Przywitał nas ogromny kompleks kolorowych świątyń. Najpiękniejsze hinduskie świątynie jakie widziałem w Indiach, a widziałem ich już trochę. Zazwyczaj są brudne i zaniedbane, ale te tutaj są naprawdę cudowne.  

Wejście do świątyni w krótkich spodenkach jest zabronione, dlatego musieliśmy wypożyczyć z sklepu muzealnego, tradycyjny męski strój. Dothi, to rodzaj szmatki, którą biodra, i powstaje suknia. Męska nie damska:) a zresztą sami zobaczcie...
Aha co najważniejsze, jak to bywa w Indiach we wszystkich świątyniach musisz być na boso, nawet skarpetki są zabronione. Co jest najśmieszniejsze, byłem nawet w paru katolickich kościołach, w których musiałem zostawić buty przed wejściem:)  Nie zważając na hinduskie grzybice i inne choroby skórne, niczym Wojtek C. dumnie kroczyłem boso, może nie przez świat ale przez Madurai:) Najgorsze w takim chodzeniu jest to, że granit z którego zrobiona jest podłoga,  w 40 stopniowym upale jest niczym rozgrzana patelnia dla moich stóp:( Piecze pali boli... Zwiedzanie otwartych przestrzeni polega w moim przypadku na bieganiu z cienia do cienia:) 

Wycieczka z wynajętym przewodnikiem okazała się bardzo ciekawa. Kolejne fakty z mega obszernej hinduskiej mitologi zostały przeze mnie przyswojone:) Po świątyni poszliśmy na zwiedzanie miasta. Był tu jeszcze stary pałac, według mnie nie godny uwagi. Ogólnie gdyby nie cudowny kompleks świątynny całe Tamil Nadu wyglądałoby jak jedna wielka wioska. Przez następne dni zwiedzaliśmy świątynie za świątynią.  W Trichy były nawet 3 świątynie. 
Dwie z nich były bardzo podobne do tej z Madurai natomiast trzecia znajdowała się na szczycie góry i trzeba było podjąć wspinaczkę po niekończących się schodach:) Oczywiście na boso... Co mi się podoba najbardziej w świątyniach z Tamil Nadu, to są słonie. W każdej z nich jest co najmniej jeden osobnik. Pomalowany w rożne hinduskie wzorki, czeka na pielgrzymów. Należy dać mu jakieś pieniądze, które oczywiście odbierze od ciebie z pomocą trąby, a następnie ciebie nią pobłogosławi po głowie:) Gdzietylko miałem okazje, przyjmowałem słoniowe błogosławieństwo...

Na następny dzień zawitaliśmy do kolejnego świątynnego miasta Thanjavur. Tym razem się zdziwiłem to kompleks świątynny okazał się być zrobiony w zupełnie innym stylu niż miejsca z dni poprzednich. Budowle z czerwonego kamienia wyglądały przepięknie podczas zachodu słońca. Oczywiście nie zabrakło tu także świętego słonia, tylko, że ten miał chyba ADHD bo ciągle się kiwał, machał trąbą i nie mógł ustać w jednym miejscu:) 
Po nocy spędzonej przy piwku udaliśmy się do Pondicherry. Po drodze wyskoczyliśmy jeszcze z autobusu zobaczyć jeszcze jedną świątynie. Po godzinie byliśmy znowu w drodze. Dotarliśmy do tego cichego francuskiego miasteczka. Czułem się tu naprawdę jak we Francji. Ulice posprzątane, zero śmieci i nie śmierdzi:) Nie wiarygodne czy to są jeszcze Indie, tylko dlaczego wszyscy po francusku gadają, polskiego w szkole nie mieli czy co:) Miasto oprócz czystości i dobrych, ale drogich restauracji, nic w sobie nie miało. 


Następne dwa dni spędziliśmy na Mallalapuram. Mała wioska pod Chennai. Znana ze świątyń na plaży i ludzi robiących posążki Bogów w kamieniu. Tutaj każdy malutki sklepik posiadał własny warsztat, i tworzył wspaniałe dzieł. Już chciałem kupować 2 metrowego Ganeshe do mojego przyszłego domu (jak sobie wybuduje:) ), ale ile to może ważyć. Parę ton pewnie:( Z transportem byłby kłopot.

W tej miejscowości ciekawe były jaskinie. No na pewno daleko im do Ajanty albo Ellory ale naprawdę warto było je zobaczyć. Szczególnie ciekawie przedstawiały się rzeźby. Były bardzo realistyczne. Zobaczcie sami:) 
Świątynie na plaży nie zrobiły na nas wrażenia. Powiedziałbym, że był to najgorszy kompleks świątynny w Tamil Nadu, a żądali od nas za wejście 250rupi. Pokłóciliśmy się 20 minut i wpuścili nas za indyjską stawkę 5rupi. W końcu jesteśmy tu zarejestrowani i trzeba walczyć o swoje. Płace Indyjskie podatki zarabiam indyjska pensje, chcę być traktowany jak Hindus a nie jak turysta.



W drodze na lotnisko udaliśmy się w najbardziej interesujące miejsce tego odcinka. Odwiedziliśmy obóz krokodyli. Widzieliśmy większość gatunków tych gadów. Naprawdę robiły wrażenie. Trochę mało ruchliwe, ale kto normalny się rusza kiedy upał ponad 40 stopni:) Byłem świadkiem jednej drastycznej sceny. Krokodyl wyskoczył i swoją wielką paszczą pożarł ptaka odpoczywającego na krzaczku. Świetne widowisko:) To byłby raj dla mojego brata Artura:) Za nic by się go stamtąd nie wyciągnęło:)
Ciekawy był też dział węży. W 100 glinianych słojach, pod przykryciem z tkaniny czaiły się bardzo jadowite węże. Było to miejsce do pobierania jadu, który następnie wykorzystywany jest jako surowica. Uczestniczyłem w pokazie ściągana tej drogocennej substancji do słoiczka, a co najważniejsze przeżyłem spotkanie z kobrą:)
 
Następnie udaliśmy się na lotnisko. Powrót do rzeczywistości Mumbai wita.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz